środa, 9 stycznia 2013

Nieskuteczne leczenie - wirus wygrał

12 tygodni sumiennego brania leków tj 2x dziennie rybawiryna i raz w tygodniu zastrzyk z interferonu nie dały zadowalającego efektu. Wiremia obniżyła mi się, ale nie dostatecznie, żeby można uznać moje leczenie na skuteczne. W grudniu 2010 r zakończyłem leczenie z nadzieją na reterapię. Z jednej stron martwiło mnie to, bo nie wiedziałem co ze mną będzie dalej, a z drugiej strony miałem już serdecznie dość słabości i innych skutków ubocznych po lekach. Najbardziej uciążliwą u mnie było obniżenie wartości hemoglobiny we krwi, gdzie norma jest 14 -16 a u mnie w pewnym momencie było 8. Objawia się to bardzo szybkim męczeniem, transport tlenu przez krew jest utrudniona, wejście po schodach stanowi nie lada wyzwanie. Wszelaka praca fizyczna musiała pójść w odstawkę.
Mieszkam w domu jednorodzinnym i zawsze jest coś do zrobienia.
Drugim skutkiem ubocznym leków był ciągły stan podrażnienia, wzbudzały we mnie agresję sytuacje gdzie normalny człowiek powinien przejść obok nich obojętnie lub w sposób spokojny je rozwiązać. Np Nie możliwość zaparkowania samochodu przed swoim domem, bo ktoś tam już stał doprowadziło  mnie do szewskiej pasji, wypowiedziane przez domowników minimalne słowa krytyki skutkowały z mojej strony krzykiem i agresją wobec nich. Uświadamiałem sobie, że robię źle ale powstała sytuacja była jak impuls, jak nagłe uderzenie, nie umiałem nad tym zapanować. Postanowiłem omijać z założenia stresujące sytuacje, jak czułem, że coś się zaczyna dziać wychodziłem, zmieniałem temat, nie chodziłem w stresujące miejsca.
Dzięki temu ten trudny okres przetrwaliśmy, ale nie był to koniec

piątek, 4 stycznia 2013

Interferon i rybawiryna lekarstwo na HCV

Wcześniejsze posty opisują jak doszło u mnie do tego, że się dowiedziałem o WZW typu C i droga do podjęcia leczenia.
Wiem jaka jest marna informacja na ten temat, jaki jest brak świadomości ludzi. Jeżeli coś bezpośrednio Cię nie dotyka, lub myślisz, że Cię nie dotyka, to ignorujesz sprawę. Nie uważam tego za coś złego, bo sam taki jestem, ale mam pretensje do służby zdrowia, do programu jaki tam mają względem badań na HCV.  W czasie badań okresowych, lub innych gdzie badana jest krew lekarze mogli by zlecać badanie krwi pod tym względem.
Na długo przed wykryciem u mnie wirusa HCV bolało mnie w okolicach wątroby, dostałem skierowanie na badanie krwi, a w nim na wirusa typu b, gdzie wynik wyszedł ujemny, a AIAT i AspAT nadal były wysokie. Nikt nie podjął nawet próby wyjaśnienia czemu wątrobowe wyniki są podwyższone. Dopiero teraz dochodzę do tych wniosków, wcześniej moja świadomość była zerowa.
Zastanawiam co by się stało jakby te 700 tysięcy ludzi w Polsce, jak się szacuje, które są nie świadome zgłosiły się do poradni z chęcią leczenia. Nie przewiduję dla nich szybkiego działania.
W wrześniu 2010 roku czułem się jak wybrany, zacząłem walczyć z wirusem przy pomocy interferonu i rybawiryny..
Pierwszy zastrzyk Interferonu podano mi koło południa i 5 tabletek rybawiryny. Zaczęło się kilka godzin później. Dreszcze, gorączka i ogólna rozsypka trwały przez większą część nocy. Spodziewałem się tego bo wcześniej dostałem ulotkę do przeczytania z skutkami ubocznymi tych leków. Strach się bać. Były tam wszystkie dolegliwości jakie człowieka mogą spotkać rozmieszczone w czasie. Takie znalazłem w sieci informacje na temat działania interferonu http://bazalekow.mp.pl/leki/doctor_subst.html?id=3749
czytaj skutki uboczne
Po stwierdzeniu przez lekarza, że mogę żyć po za szpitalem dostałem leki do domu i wyszedłem. Z moim genotypem kuracja miała trwać rok, gdzie raz na tydzień robiłem sobie zastrzyk i 2x na dzień brałem tabletki.




Zanim nastąpiło leczenie

Moja pierwsza wizyta w poradni chorób zakaźnych trwała dosyć krótko, polegała na zarejestrowaniu się, założeniu kartoteki, krótkiej rozmowie i informacji "czekać, będziemy dzwonić". Czekałem 4 miesiące. Zgłosiłem się do poradni na jedną z wizyt, tam mi wyznaczyli datę pójścia do szpitala na badania i przeprowadzenie biopsji wątroby.
   W maju 2010 roku zaczęła mi się poszerzać wiedza na temat stanu mojej wątroby i wirusa typu C.
Biopsja wykazała że moja wątroba nie ma jeszcze marskości ale stopień przed czyli 3, genotyp 1 najbardziej popularny w europie i najtrudniej go wyleczyć.
   Sam zabieg biopsji nie trwał długo bo polegał na wkłuciu długiej igły w przestrzeń między żebrami do wątroby i pobraniu próbki z niej. Było to trochę dziwne bo wkłuli mi się w prawy bok, a zabolało mnie w lewym obojczyku. Po zabiegu kazali leżeć dwie godziny na boku. Po wyjściu za szpitala dostałem informację "czekać,  zadzwonimy"
   Czekałem 5 miesięcy. Dzwoni telefon, "w połowie września może Pan podjąć leczenie, NFZ przeznaczył większą pulę pieniędzy na program leczenia HCV"
Pojechałem do szpitala, tam seria badań, USG, EKG, mierzenie, ważenie, Badanie krwi na ilość wirusa czyli wiremie przeprowadziłem wcześniej, bo na wyniki się czeka do miesiąca.
Stan mój zdrowia określili jako zadowalający prócz wątroby.
Pierwsza dawkę interferonu i rybawiryny przyjąłem 28 09 2010 r

Chcę przypomnieć, że działo się to ponad dwa lata temu i nie wszystkie szczegóły zapamiętałem.

Piszę te wszystkie rzeczy, bo w owym czasie nie znalazłem w internecie, jak szukałem, odczuć ludzi co przechodzili to samo co ja.

środa, 2 stycznia 2013

Jak to się zaczęło

     Parę miesięcy wcześniej zanim się nadarzyła okazja i się zdecydowałem, moja córka namawiała mnie, żebym oddał krew jako honorowy krwiodawca. Właśnie któregoś dnia w listopadzie 2009 roku podbudowany, że robię coś dobrego poszedłem do specjalnego autobusu,. gdzie mogłem oddać 0,5 litra krwi. Po wypisaniu wszystkich ankiet, odpowiedzeniu na pytania, na które nie zawsze miałem jednoznaczną odpowiedź wbili mi dużą igłę, pobrali krew i dali paczuszkę z słodkościami i kawę.
Po wszystkim dumny z spełnienia dobrego uczynku wróciłem do domu żyjąc życiem zwyczajnym jak na mnie przystało.
     Za parę dni pewnego poranka dostałem list polecony, adresatem była Stacja Krwiodawstwa. Z treści listu dowiedziałem się, że muszę się obowiązkowo stawić do Stacji w celu omówienia moich wyników krwi. Tak też zrobiłem, miła pani doktor przyjęła mnie i przedstawiła mi informacje, które nic mi nie mówiły, nawet się nie wystraszyłem, bo nie wiedziałem, że to co było u mnie pozytywne, czyli HCV stanowi dla mnie jakieś zagrożenie. Przypuszczam, że takich jak ja i z taką wiedzą na temat HCV istniało i istnieją tysiące.
    Po gruntownej lekturze wszelakiej informacji na temat HCV mój niepokój narastał wraz z przyswajaną wiedzą. Pojawiły się pytania na które do tej pory nie mam odpowiedzi. Gdzie i kiedy się zaraziłem? Jak długo ten wirus siedzi we mnie? Od kiedy moje samopoczucie było inne? itd itd
   Mój wiek to zaawansowana czwórka z przodu, to w czasie miałem co wspominać. I wspominałem bez żadnego efektu.
  Najważniejsza wiedza jaką posiadłem i na tym postanowiłem się skupić to to, że można się z tego wyleczyć. Więc do dzieła.